Bez tytułu
Krótka noc. I nawet zdążyło mi się coś przyśnić. Zadziwiające jest to, że pamiętam. Tak rzadko miewam sny lub tak rzadko je pamiętam. Plastyczny obraz. Scena rozgrywająca się późnym wieczorem, zmierzchem, nocą… Początek gdzieś mi umknął. Ja, grupa ludzi… i jakiś człowiek. Sen z zakresu koszmarów jednak ja pozostaje w tym wszystkim obojętna. Ten obcy człowiek… mężczyzna, zamazana postać, milcząca, jednak owiana spokojem. I morderstwa przez niego popełniane nie wywierają na mnie większego wrażenia. I wszystko odbywa się na moich oczach…. I nawet gdy samej mi zostaje pętla założona na szyje nie czuje lęku… nie boję się… ufam mu… takie robi wrażenie dobrego… jakby to zabijanie było jego klątwą, czymś na co został skazany, przeznaczeniem, naznaczony przez los, na co nie ma najmniejszego wpływu, czująca maszyna do zabijania. I wszystkie te ciała… pokaleczone, bez rąk, głów, nóg… dlaczego nie żal mi tych ludzi…? Jedynie pozostaje jakiś smutek gdy on sam wbija sobie w serce sztylet. Musiał… wiedziałam, że musi. To nie był męczący sen… jednak nie sposób go nie pamiętać…