Zmęczona sobą. Uczuciami, słowami, uśmiechem, dotykiem… Światy mi się mieszają. Jestem tu, tam, gdzieś dalej, i jeszcze tam obok, i wszystko w jednym czasie. Płaszczyzny rzeczywista, wirtualna się przenikają, zahaczając ze zgrzytem o siebie. W nierzeczywistości zostawiam ulotny ślad stóp, który za chwile zmyje deszcz, zdmuchnie wiatr… w rzeczywistości pozostają zmęczone nogi.
Kropla potu skapująca w dołku pomiędzy piersiami – jest – wyraźna – chłodzi – lubię.
I ciągle ten piec… brakuje, ehh w środku lata… To nie to gdy ręce wystawię do słońca. Inny rodzaj ciepła.
A burza przeszła obok.