Zmywam resztki mazurskiego kurzu z twarzy. Dobrze mi tam było… Marzły mi dłonie w dzień bym wieczorem mogła ogrzać je przy kominku. Patrzyłam jak obok mnie powoli wszystko się kręci. Leniwie czas przesuwał wskazówki zegara. Jeziora, złociste liście drzew, drogi wybrukowane kasztanami, pachnący las, drewniany domek, opowieści snute do rana, deszcz odbijający się o szyby, smak piwa – moje uosobienie spokoju. Znalazłam a raczej przyszło nieszukane, nieoczekiwane.
Teraz brutalny powrót do „żywych”. Awantura sprzed tygodnia w pracy powróciła do mnie jak bumerang. Na przyszłość pozostaje mi nauczyć się by chować impulsywność w kieszeń. A i jeszcze powinnam się kłaniać, i szczerzyć do wszystkich współpracowników. Zwrócono mi uwagę, że jestem nieprzyjemna, chłodna i rzucam papierami. Intrygujące wnioski godne głębszej analizy. Ale to nie ja.
Dłonie ogrzewam już tylko kubkiem gorącej herbaty… a ona tak szybko stygnie…