Bez tytułu
I zasłonimy okna szczelnie, otulimy się kocem utkanym z mroku. Potem rozlejemy czerwone wino do kieliszków, dotykając szkła poczujemy na palcach cierpki smak. I między kolejnymi łykami będziemy uczyć się po raz kolejny alfabetu…
pn | wt | sr | cz | pt | so | nd |
01 | 02 | 03 | 04 | 05 | 06 | 07 |
08 | 09 | 10 | 11 | 12 | 13 | 14 |
15 | 16 | 17 | 18 | 19 | 20 | 21 |
22 | 23 | 24 | 25 | 26 | 27 | 28 |
29 | 30 | 01 | 02 | 03 | 04 | 05 |
I zasłonimy okna szczelnie, otulimy się kocem utkanym z mroku. Potem rozlejemy czerwone wino do kieliszków, dotykając szkła poczujemy na palcach cierpki smak. I między kolejnymi łykami będziemy uczyć się po raz kolejny alfabetu…
Krótka noc. I nawet zdążyło mi się coś przyśnić. Zadziwiające jest to, że pamiętam. Tak rzadko miewam sny lub tak rzadko je pamiętam. Plastyczny obraz. Scena rozgrywająca się późnym wieczorem, zmierzchem, nocą… Początek gdzieś mi umknął. Ja, grupa ludzi… i jakiś człowiek. Sen z zakresu koszmarów jednak ja pozostaje w tym wszystkim obojętna. Ten obcy człowiek… mężczyzna, zamazana postać, milcząca, jednak owiana spokojem. I morderstwa przez niego popełniane nie wywierają na mnie większego wrażenia. I wszystko odbywa się na moich oczach…. I nawet gdy samej mi zostaje pętla założona na szyje nie czuje lęku… nie boję się… ufam mu… takie robi wrażenie dobrego… jakby to zabijanie było jego klątwą, czymś na co został skazany, przeznaczeniem, naznaczony przez los, na co nie ma najmniejszego wpływu, czująca maszyna do zabijania. I wszystkie te ciała… pokaleczone, bez rąk, głów, nóg… dlaczego nie żal mi tych ludzi…? Jedynie pozostaje jakiś smutek gdy on sam wbija sobie w serce sztylet. Musiał… wiedziałam, że musi. To nie był męczący sen… jednak nie sposób go nie pamiętać…
Wiesz? Zabawmy się tak jak ja często robię. Będziemy patrzyć i patrzyć prosto w słońce… jak tylko długo się da…
Tęsknię – Ty nie znasz tego… Ty martwisz się… czasami…
Teraz znów biegnę i nie wiem, za czym... pieprzone ćmy, których nie znoszę... a jestem taka sama... trochę światła mi wystarczy...
Oddam Ci swoje zimne dłonie, tylko proszę powiedz, że chcesz…
Dotykam palcami szyby chcąc złapać promienie słońca…
Za każdym razem zapamiętuje kształt Twych ust…
Pije… tak pije… znów pije…
“In my hands
A legacy of memories
I can hear you say my name
I can almost see your smile…”
Są takie miejsca, do których podchodzi się z pewnym nabożeństwem. Biblioteka. Moje miejsce kultowe i sposób na spędzanie czasu. Wyprawa parę dni wcześniej zostaje wyznaczona i w określonym czasie ulega realizacji. Odkąd pamiętam elementem stałym i niezmiennym są dwie panie bibliotekarki. Dobrane chyba na zasadzie przeciwieństw. Pierwsza przypomina babunie, ciepła, życzliwa, serdeczna. Druga konkretna, szorstka.
Urządzam sobie wędrówki pomiędzy regałami sprawdzając, co się zmieniło w ostatnim czasie. Dotykam delikatnie palcami grzbietów książek witając się z nimi. Wdycham swoisty zapach pożółkłych kartek papieru, naznaczonych w ten sposób przez czas. Poustawiane na półkach książki według określonego klucza rządkiem czekają cierpliwie. A każda z nich oprócz tego, o czym opowiada ma swoją własną historie.
Pamiętam, gdy pierwszy raz pojawiłam się w tym miejscu - „Biblioteka dla dorosłych”. Magicznym było przekroczenie progu. Pomimo swoich nastu lat zostałam dopuszczona do ukrytego dotychczas dla mnie świata, świata dorosłych. Wydawało mi się, że tutaj opadną wszelkie zasłony, poznam tajniki życia. Teraz ta myśl wywołuje uśmiech na mojej twarzy… Trudno życie poznać z książek… i tak często musiałam zamazane szyby szmatką później przecierać…
Biblioteka… tam w ciszy z książkami bezgłośne prowadzę rozmowy.
Agresji wokół palca owinąć nie potrafię. Ciągle się wymyka i podstępnie z całkiem nowej strony skrada. I gdy ciemniejsze chmury podpływają cichutko, coś już po plecach mi stuka – zapowiedź burzy. I próbuje łatać cienkimi nićmi subtelności i na nic. Grad spada nieuchronnie na czyjąś niczemu winną głowę. A potem po omacku tęczy szukam…