Bez tytułu
Czarne, lśniące, ryczące bestie powoli wysuwają się ze swoich nor. Kolejne wspomnienia, kolejny sentyment. Wystawione na zewnątrz motocykle, obok których co dzień przejeżdżam. Warkot silnika nie brzmi złowieszczo raczej jak mruczący kociak. Pierwsza w życiu przejażdżka była zaserwowana przez starszą kuzynkę rozklekotanym ROMET’em, zaliczona gleba, zaliczona lekcja, a ja zaszczepiona. To było proste i smaczne danie. Błagalne prośby wystosowywane do kuzyna: weź mnie ze sobą, proszę, proszę… (próśb było bez liku) zabierał. Następnie przyszła pora na bardziej wykwintne i wyrafinowane dania. I wycieczki za niczym, przed siebie. Potem wszystko się rozmyło, uleciało z wiatrem, podczas jazdy zwanej dorosłym życiem.
Zasłyszane: „Motocykliści to najczęstszy dawcy organów”. Nie znam nikogo takiego.