Bez tytułu
Zadzwoniła w niedziele. Zapytała czy nie wybieramy się nad wodę. Taki mieliśmy plan, w czterech ścianach, gdzie grzeje od sufitu nie bardzo da się wysiedzieć w taki skwar. Znaliśmy ją ze ściany. Kiedy ja zaczynałam Ona już przechodziła sufity, jednak w prawdziwych skałach zupełnie się gubiła i psychika Jej nie wytrzymywała, robiłyśmy wówczas te same drogi. Wspinanie miało być terapią na Jej alkoholizm. Już rzadko kiedy jest. Kiedy wsiadali do samochodu była pobudzona, taka inna niż zazwyczaj ją znaliśmy. Dziewiąta próba samobójcza, szpital, prochy antydepresyjne, takie było rozwiązanie zagadki Jej niecodziennego zachowania. Przedwcześnie dojrzała. W wieku dwudziestu jeden lat miała za sobą ćpanie, dziecko urodzone w wieku szesnastu lat, matkę alkoholiczkę, rozwód rodziców, własne pijaństwo, kolejne próby samobójcze, depresje… Miała też wiele wspomnień: dużo starszych dobrych przyjaciół – większość już nieżyjących albo siedzących w więzieniu, prawdziwe punkowanie, włóczęgowanie za przysłowiowy grosz, koncerty, ostre imprezy, ostre zjazdy… i gdzieś tam zatrzymała się. Dziecko niepogodzone z własną dorosłością. Nieszczęśliwe.
Co dzień przechodzę obok mieszkania Jej babci. Często ta starsza chora kobieta krzyczy z okna, złorzecząc każdemu przechodniowi. Wtedy przychodzi mi Ona do głowy, i to że schizofrenia bywa dziedziczna…