Bez tytułu
Kiedy po raz pierwszy oglądałam Cube miałam nieodparte wrażenie, że chodzi o coś więcej. Ta sama myśl pojawiła się gdy oglądnęłam drugą część. I olśniło mnie. O życie chodzi. O te sześciany, w których żyjemy bez określonego stałego miejsca. Żeby nie zaśpiewać wręcz ironicznie „w domach z betonu…”, ale to nie tak... W zasadzie w ciągłym ruchu niby czynnie a jednak biernie. Bez jakiejkolwiek szansy na zmianę przez nas samych. Błąkamy się w tym labiryncie w poszukiwaniu klucza, a takowy nie istnieje. Jakie to proste prawdaż? A sześciany są iluzoryczne, granice niewidoczne i płynne… Tylko czas jest inny na różnych płaszczyznach i przestrzeniach. Wszystko jest zupełnie przypadkowe. Otwieram kolejne okna ciągle w tym samym domu… Obraz pozornie na pierwszy rzut oka jest inny, jednak po chwili spostrzegam, że widzę to co wcześniej. I tak z każdym kolejnym otworzonym oknem i kolejnym… Męczące to zajęcie.
Egzamin zdałam. Ulga ogromna. I radość również. Tym bardziej, ze ostatnio wiara mnie samej we mnie i mojego farta jakoś zmalała.
Sinusoida? Coś takiego nie istnieje w określaniu nastrojów, zdarzeń. Żaden cykl nawet i kobiecy nie odzwierciedla nastrojów. Żadne równanie czy nierówność, prosta czy krzywa, parabola czy hiperbola, logarytm czy całka czy cokolwiek matematycznego, i zatem logicznego nie jest wyznacznikiem tego co będzie za moment…
Znów źle się poczułam będąc dla kogoś jedynie przedmiotem.
I stopy mi zmarzły…. A ten potok słów to tylko cześć lawiny… i kiedy tak biegłam przez ten sypiący śnieg to straciłam rachubę czy chce dobiegnąć czy chce uciec…
I wiatr wieje a wiadomo metereopatka.