Bez tytułu
Jestem głodna. Wraca apetyt powoli. Apetyt na życie, na emocje, na wszystko co może mi przynieść ten świat łącznie z jego ciemnymi stronami. Z reguły nie lubię fast foodów i nie jadam tam. Nie wrzucam w siebie całego tego śmietnika. Lecz jakoś kiepsko zaczęłam zaspokajać swój pierwszy głód, tym co było najbliżej. Wygodnictwo. Lenistwo. Jakkolwiek to nazwać to był niezbyt dobry pomysł. Kryje się we mnie takie etiopskie dziecko, wychudzone, wygłodzone, któremu oczy błyszczą na widok jedzenia. Wiem, zalecają miarowe jedzenie stopniowo wydzielanie po kawałku, żeby nie doszło do zatrucia organizmu. Kiedy rozglądam się wokół to wszystko mnie nęci… kusi... zapominam, ze to tylko kolorowe obrazki, śliczne opakowania, wszystko naszpikowane konserwantami, sztuczne, dobrze przygotowana reklama, i wtedy rączka sięga po to co z brzegu… byle dużo… i muszę się opanować… gdzie mój wyłącznik?